Swojego czasu wypatrzyłam w internecie informację, że w Krakowie zebrała się grupa ćwicząca z psami agility i bardzo chciałam zobaczyć, jakby Rigo się spisywał w tej konkurencji. Wczoraj pojechałam z nim na trening i wszystko było pięknie fajnie, pobawił się, poćwiczył trochę, szło mu całkiem przyzwoicie. Problem zaczął się w drodze powrotnej. Okazało się, że coś go uczuliło i pies mi się zaczął pokrywać coraz większymi bąblami. A że zajęcia z agility odbywały pod wieczór, to wszystkie okoliczne apteki, lecznice, przychodnie itp. były już dawno nieczynne. Z pomocą innych uczestników treningu udało mi się zdobyć musujące calcium i to było tyle, co mogłam psu podać. Dotarcie do najbliższego psiego pogotowia zajęło mi prawie półtorej godziny. Rigo wyglądał jak hipopotam pokryty monstrualnymi bąblami z psykiem zapuchniętym tak, że chyba był dwa razy szerszy niż zwykle. Na pogotowiu dostał trzy odczulające zastrzyki i zapewnienie, że zagrożenia życia nie ma, ale następnym razem może być gorzej. Teraz już jest ok, opuchlizna zniknęła, a Rigo buszuje po domu w celu zaspokojenia wilczego apetytu. Najgorsze jest to, że nie bardzo wiem, co go uczuliło, to mogły być komary, jakieś meszki, zbłąkana osa której nie zauważyłam, rosnące wokół rośliny albo cokolwiek innego... Teraz już się nie ruszę z domu bez apteczki pełnej preparatów odczulających. I proponuję psiarze - nauczeni cudzym doświadczeniem też się zaopatrzcie w jakieś awaryjne preparaty. Jak widać nie zna się dnia ani godziny, kiedy może się zacząć coś dziać. I jak to zwykle bywa, jest się wtedy nocą w szczerym polu z dala od jakiejkolwiek pomocy